sobota, 6 listopada 2010

Śmierć i dziewczyna

       Dla współczesnych autora obrazu - Hansa Baldunga Griena - interpretacja motywu śmierci i dziewczyny była dość oczywista. Śmierć czająca się za plecami młodej osoby kontemplującej swoją urodę w lustrze, dość bezceremonialnie przypomina jej o przemijalności dóbr tego świata, z których powab i świeżość młodości są najbardziej nietrwałe.
       W naszych czasach natomiast wyrazistość metafory zaciera się, gdyż dla wielu piękność dziewczyny jest wielce wątpliwa a jej zachwyt nad sobą nieuzasadniony. To raczej androgyniczne, wysmukłe kształty śmierci, jak również modnie zbrązowiały kolor szczątków jej ciała znalazłyby uznanie w świecie mody i show biznesu. Jedynie twarz, a raczej to, co z niej pozostało, mogłaby razić nadmiarem ekspresji, a resztki włosów pewną nieregularnością. Gdyby jednak wyposażyć śmierć w głowę o nieco bardziej konwencjonalnej urodzie miałaby, bez wątpienia, przed sobą karierę top modelki.
        Takie właśnie niepokojące połączenie wizerunku śmierci i dziewczyny dokonało się pod koniec ubiegłego wieku i stało się obowiązującym ideałem urody kobiecej reprezentowanym przez skrajnie wychudzone wysokie młode osoby biegające po wszystkich wybiegach świata.  Ilekroć na nie patrzę nieodmiennie przychodzi mi do głowy opowiadanie Borowskiego „U nas w Auschwitzu” i mam ochotę dorzucić do listy atrakcji tego niezwykłego miejsca „A u nas w Auschwitzu to nawet pokazy mody dają!” To, że modelki przełykają bez mrugnięcia powieką wymagania w tak oczywisty sposób urągające estetyce i niebezpieczne dla zdrowia, można ewentualnie zrozumieć – pieniądze, jakie mają szansę zarobić w tym zawodzie są niebagatelne. Najdziwniejsze jednak jest, że rzesze kobiet niezwiązanych z branżą głodzą się i torturują swoje ciała w imię zbliżenia się do tego absurdalnego wzorca. Nie da się tego fenomenu wyjaśnić przesłankami natury estetycznej – widok wychudzonego do ostatecznych granic ciała ludzkiego przez skojarzenie ze śmiercią zawsze budzi odrazę i lęk. Najlepszym przykładem jest reakcja pewnego młodego robotnika, który brał udział w odkopywaniu zasypanych podziemi przemyskiej twierdzy po pierwszej wojnie światowej. On pierwszy natknął się na rosyjskiego oficera, który przebywał tam od niewiarygodnie długiego czasu bez jedzenia. Na skutek szoku wywołanego widokiem żywego kościotrupa, młody człowiek znalazł się w szpitalu psychiatrycznym.
      Uzasadnienie filozoficzno – socjologiczne, że śmierć tak konsekwentnie pomijana milczeniem w naszej kulturze, przypomina o sobie w show biznesie poprzez podobne do szkieletów modelki i filmy pełne bezprzykładnego okrucieństwa, wydaje mi się nieco naciągane. Znacznie bardziej przekonywujące jest wyjaśnienie  natury obyczajowej – moda dla kobiet tworzona jest przez homoseksualnych projektantów. Trudno się dziwić, że odmienność kobiecego ciała nie inspiruje tych panów - ich ideałem urody jest chłopiec w wieku pokwitania.
      Istnieje jeszcze aspekt ekonomiczny zjawiska – przymus ciągłego odchudzania to żyła złota. Zważywszy, ze żadna kobieta nie wygląda jak młody chłopiec, wszystkie są potencjalnymi klientkami. Na myśl ile zarabiają na tej zbiorowej histerii producenci pigułek i kremów odchudzających, właściciele fitness klubów, autorzy diet–cud, wytwórcy magicznych pałeczek do ćwiczeń i wkładek do obuwia kręci mi się w głowie. Co więcej panie, którym udaje się osiągnąć stopień wychudzenia bliski ideału więdną przedwcześnie i znowu można na nich zarobić oferując im kremy liftujace i zabiegi chirurgiczne. Osobiście jestem przekonana, ze pieniądze są kluczem do problemu. Popadające w anoreksję nastolatki a nawet ofiary śmiertelne tego zbiorowego szaleństwa nikogo nie wzruszają – w biznesie nie ma sentymentów.
      Tym bardziej cieszą nieliczne głosy rozsądku usiłujące się przebić przez tę kampanię nienawiści do własnego ciała. Niektóre brzmią wręcz humorystycznie lękliwie próbując uzasadnić rzeczy oczywiste. Nie zapomnę artykułu, który onegdaj ukazał się w pewnym piśmie kobiecym. Prezentował trzy bardzo zgrabne i urodziwe panie noszące rozmiary 40,42 i 44. Autorka dość niepewnie przekonywała, że one TEŻ mogą ładnie wyglądać i podobać się. Owo tragikomiczne TEŻ ubawiło mnie serdecznie. Dlaczego ładne, proporcjonalnie zbudowane kobiety miałyby się nie podobać normalnym mężczyznom? A poza tym jaki inny rozmiar można nosić przy wysokim wzroście? Chyba tylko większy!
     Kobiety nie przypominające szkieletów znalazły się w sytuacji Calypso z opowiadania Karen Blixen ”Potop w Norderney”. Ta młoda piękna dziewczyna wychowywała się na zamku swego wuja hrabiego Serafina, któremu sama myśl o kobiecości sprawiała przykrość i budziła zwątpienie. Był zdania, że żadna kobieta nie może nigdy dostać się do nieba, pełnego - w jego przekonaniu - nadobnych młodzieńców odzianych w przezroczyste szaty przechadzających się parami i recytujących jego wiersze do jego własnej muzyki. Wyobrażał sobie, że jest opatem wytwornego zakonu, do którego mieli dostęp tylko młodzi wysoce utalentowani, urodziwi zakonnicy szlachetnej krwi i dobrych manier. Hrabia tolerował siostrzenicę dopóki była dzieckiem, miał nawet nadzieję przerobić ją na chłopca. Kiedy mu się to nie udało odwrócił się od niej ze wstrętem i unicestwił swoja pogardą. Także żaden z młodych faworytów nie śmiał spojrzeć w jej stronę w obawie, ze zostanie uznany za nieokrzesanego prostaka i bezguście znajdując upodobanie w czymś tak odrażającym jak kobieta.  Zdesperowana Calypso postanowiła obciąć swoje piękne długie włosy i odrąbać młode, krągłe piersi, aby przystosować się do otoczenia. Przed wykonaniem owego koszmarnego zamysłu uratowało ja odkrycie schowanego na strychu obrazu. Była to scena mitologiczna pełna silnych, zdrowych, nagich ciał – fauny i satyry uganiały się za nimfami pod okiem Dionizosa. Widok istot zbudowanych tak jak ona, podziwianych i adorowanych pomógł jej zaakceptować własną kobiecość, a nawet zachwycić się nią.
     Myślę, że zapoznanie się z dziedzictwem sztuki europejskiej pod kątem ideału kobiecej urody mogłoby wyleczyć wiele pań z irracjonalnego, a niszczącego przekonania, że ich ciało ma niewłaściwy kształt lub rozmiar.
     Nawet w starożytnej Grecji, najbardziej homoseksualnym społeczeństwie w dziejach, gdzie ulubionym tematem w sztuce był nagi młodzieniec, nie usiłowano przerabiać kobiet na efebów. Do IV w. p.n.e. akt kobiecy był tabu w rzeźbie pełnej. Przełamał je wielki Praksyteles, portretując swoją kochankę, sławną z urody heterę Fryne, jako Afrodytę (tzw. Wenus z Knidos). Łatwo zauważyć, że w żadnym wypadku nie jest to osoba chuderlawa.. Jej posagowe ciało zajmuje trochę miejsca w przestrzeni i ma swój ciężar.
      Przez kontrast szczupła, późnogotycka Ewa Tilmana Riemenschneidera o spadzistych, wąskich ramionach i drobnych piersiach wygląda jak zamorek, choć i ona ma zdecydowanie kobiece kształty i wychudzona nie jest.
    Podobnie, pełna wdzięku, urocza Ewa  Rafaela, która nawiązuje do antyku nie tylko pozą - zgrabnym kontrapostem - lecz także znacznie bardziej substancjalną i proporcjonalną budową.
      Barokowy ideał  urody zazwyczaj kojarzy się z pełnym rozmachu, witalności i siły malarstwem Rubensa. Ta radosna afirmacja ciała, zwłaszcza kobiecego, może budzić zazdrość współczesnego człowieka tak bardzo odciętego i pełnego kompleksów.
Nie wszyscy współcześni flamandzkiego mistrza podzielali jego upodobania. Wenus z lustrem Diego Velazqueza  reprezentuje  zupełnie inny typ urody.
Wielki Hiszpan nie sięga ani do antyku ani do gustów epoki. Po prostu maluje swoją modelkę – niezwykle zgrabną kobietę o szczupłej talii i szerokich biodrach – wiernie i przekonywująco.
     Równie zgrabna, choć nieco pulchniejsza jest jasnowłosa Sidonie pozująca do „Śmierci Sardanapala” Eugene’owi Delacroix, właścicielka „najpiękniejszych pleców, jakie zna malarstwo francuskie”.
    Ten krótki przegląd kończę przepięknym aktem Amadeo Modigliani’ego. Bujność kształtów modelki z całą pewnością nie szkodzi jej wspaniałej urodzie.

     Nie wdając się w szczegółowe rozważania na temat ideału urody kobiecej w poszczególnych epokach, chciałabym zwrócić jedynie uwagę, że żadne mody czy preferencje w przeszłości nie dzieliły tak drastycznie kobiet na kategorie jak obecnie. Szczupła Wenus z lustrem Velazqueza była równie uprawniona jak bujne piękności Rubensa czy nieco zmęczona Hendrickje Stoffels pozująca Rembrandtowi do Betsabe. Modelkami Modigliani’ego bywały panie o bardzo różnych rozmiarach i zapewne ani on sam ani nikt z jego współczesnych nie uzależniał ich atrakcyjności od wagi.
    W naszych czasach natomiast linia podziału jest ostra i jasna, określona co do centymetra i kilograma. Po jednej stronie tzn. do rozmiaru 38 (10 według numeracji angielskiej) są panie szczupłe tzn. atrakcyjne po drugiej „puszyste” .cokolwiek to miałoby oznaczać (puszyste mogą być włosy, sierść, ciasto albo śnieg, nigdy człowiek). Język polski dysponuje całym bogactwem nie obraźliwych przymiotników na określenie osoby korpulentnej jak na przykład pulchna (wywodzące się od łacińskiego pulchra – piękna) czy tęga (o równie pozytywnych konotacjach np. tęga głowa, tęga mina, tęgie zdrowie). Poza tym kobiety noszące rozmiary 40, 42 czy 44 – zwłaszcza przy wysokim wzroście – mają najzupełniej normalne proporcje i nikt przy zdrowych zmysłach nie zaliczyłby ich do tęgich.
      Chciałam również zauważyć, że określenie „zgrabna” nie oznacza chudości tylko proporcjonalną budowę i może dotyczyć osób o sporej tuszy o ile jest harmonijnie rozłożona. Wdzięk i powab natomiast charakteryzuje każdego, kto dobrze czuje się we własnym ciele, czego najlepszym przykładem są bardzo nieraz okrągłe kobiety afrykańskie poruszające się z niezrównaną gracją. Podobnie jak modelkom dawnych mistrzów nigdy nie przyszło im do głowy kwestionować kształtu swego ciała. Ich problemem jest przeżycie - zdobycie pożywienia, urodzenie zdrowych dzieci i wykarmienie ich. Taka perspektywa ustawia wszystko inne we właściwych proporcjach.
      Bolączką naszej cywilizacji jest poszukiwanie jakiegoś abstrakcyjnego szczęścia w oderwaniu od codzienności. Z niepojętych przyczyn wierzymy, że owo nieuchwytne szczęście jest bardziej dostępne chudym. Głodzimy się więc niemiłosiernie coraz bardziej nieszczęśliwe, bo pastwiąc się nad własnym  ciałem czy odcinając od niego pozbawiamy się  zdolności odczuwania prostych przyjemności jak np. smaczny posiłek. Ciało w naszej kulturze stało się wrogiem, z którym się walczy, źródłem nieustannej frustracji lub towarem eksploatowanym w filmach porno lub magazynach dla panów.  
      Warto sobie uświadomić, że natychmiastowe skojarzenie nagości z pornografią jest smutnym skrzywieniem naszych czasów. W starożytności nago przedstawiano przede wszystkim bogów i herosów. W sztuce chrześcijańskiej nagość pierwszych rodziców w raju i nowo narodzonych dzieci oznaczała niewinność. Miała również swój aspekt eschatologiczny – w licznych przedstawieniach sądu ostatecznego prawdę o zmartwychwstaniu ciała obrazują nagie ludzkie postacie powstające z grobów. Michał Anioł nie wahał się umieścić tłumu nagich, atletycznych ciał na ścianie ołtarzowej Kaplicy Sykstyńskiej. Draperie zasłaniające ich łona i co bardziej wypięte pośladki dodano po jego śmierci.
     Wypada pozazdrościć tak pozytywnego i naturalnego stosunku do własnej cielesności. Można się do niego nieco zbliżyć uświadamiając sobie, że dążenie do absurdalnego ideału lansowanego przez pop kulturę nie przyniesie nam szczęścia ani nie doda atrakcyjności – wręcz przeciwnie! Nie dajmy się zwariować!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz