poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Wilcza" teoria samotności niewybieranej

Teorię tę należy potraktować z przymrużeniem oka (autorka nie zwariowała), może wydawać się dziwaczna, a pewne wątki obsesyjne, ale zdaje się znacznie lepiej tłumaczyć fenomen niechcianej i niezamierzonej samotności, która dotyka tak wielu, niż wyjaśnienie, że ci ludzie są po prostu egoistami, hedonistami, socjopatami itp.

Wspomniałam już kilkakrotnie o podobieństwie zachowań grupy ludzi do stada wilków (być może dlatego te dwa gatunki tak łatwo się zżyły - we wszystkich kulturach wilk został wcześnie udomowiony i został psem). Pisałam także o tym, że wataha jest właściwie rodziną wielodzietną, w której rodzice są przewodnikami stada i mają monopol na rozmnażanie. Przyłączanie się obcych do stada w charakterze partnerów(partnerek) potomstwa nie zachodzi. W watasze wszystkie pozycję są sztywne, możliwość awansu raczej nie istnieje, nadmierna inicjatywa i samodzielność są karane. Na jednym terytorium żyje jedna wataha, więc do założenia nowej potrzebne jest nowe terytorium z odpowiednią ilością zwierzyny łownej - dobro rzadkie.

Wobec takiego braku perspektyw niektóre sfrustrowane jednostki płci obojga decydują się opuścić stado z nadzieją założenia własnego. Prawdopodobieństwo takiego rozwoju sytuacji jest, oględnie mówiąc, bardzo niskie. Samotny wilk (przemykając się przez obce terytoria niezauważony) musiał by  trafić na samotną wilczycę w wieku prokreacyjnym, znaleźć lub zdobyć jakieś terytorium, spłodzić i wychować pierwszy miot potomstwa we dwójkę, co jest raczej wyczynem na granicy możliwości wilczych.

Nie da się zanegować, że niektóre rodziny ludzkie działają dokładnie na tej samej zasadzie. Rodzice traktują dzieci jako swoja watahę i nie przewidują ich usamodzielnienia. Aby wyeliminować taką możliwość, niszczą ich poczucie własnej wartości i wszelką inicjatywę. Tak sformatowane potomstwo raczej w związki mogące prowadzić do założenia własnej rodziny nie wejdzie.
Jeżeli jednak jakaś niesubordynowana jednostka by się uparła, to odchodząc z rodzinnego stada musi przemykać się przez obce terytoria (z braku własnego) i płacić za wynajęcie jakiegoś kątka większością upolowanych przez siebie środków. Przyłączając się do obcej watahy niezależnie od swojego potencjału ląduje nieodmiennie na pozycji Omega bez perspektyw na zmianę, co wydaje się jeszcze gorsze od sytuacji wyjściowej. Trafienie na potencjalnego partnera wśród ludzi teoretycznie powinno być łatwiejsze niż wśród wilków, ale dla takich jednostek z jakichś powodów nie jest. Jako wolny elektron długo nie pohasa, jeśli się gdzieś nie zaczepi, wróci skąd wyszła na skutek zmęczenia, osłabienia, upadku ducha, utraty nadziei, którą żywiła za młodu itp.

To jest dokładny opis mojego doświadczenia. Byłam samotną wilczycą, na początku żywiąc nadzieję na znalezienie własnego miejsca w życiu, potem odkrywając swoją zdolność do szczęścia doskonałego, jakim bywa samotność na namiastce własnego terytorium - w wynajętej kawalerce. Utrata tej namiastki i upadek ducha doprowadził mnie tam skąd wyszłam, gdzie skonfrontowana zostałam z kilkoma prawdami o ludzkiej naturze.

Co ciekawe grecki historyk Herodot wzmiankuje lud Neurów na północny zachód od Morza Czarnego, dziś umiejscawiany w dorzeczu górnego Dniestru, Bohu i Prypeci(tzn. z grubsza tam, skąd pochodzi moja rodzina). Neurowie na jeden dzień w roku mieli stawać się wilkami.

Wilkołakami, czy raczej "pasterzami wilków" zostawali m.in. ludzie o silnie rozwiniętym poczuciu obowiązku zemsty, a pozbawieni środków do jej przeprowadzenia. W głębokim kotle w lesie warzyli zioła i wypowiadali zaklęcia. Zyskiwali w ten sposób dar rozumienia wilczej mowy i mogli przewodząc stadu wilków wypełnić swój obowiązek.

Jakie były skutki uboczne tych nadzwyczajnych umiejętności na przyszłe pokolenia można się tylko domyślać. I tu po raz kolejny dochodzę do wniosku, że samotność niektórych (a może nawet większości) ludzi ma źródła duchowe być może sięgające wiele pokoleń wstecz.

Ktoś mógłby powiedzieć, że fakt, że te pokolenia się jednak narodziły stoi w sprzeczności z moją teorią. Być może, jeśli obciążony czymś takim wiąże się z kimś wolnym od tego, mogą funkcjonować w miarę normalnie. Łańcuch pokoleń kończy się, gdy dwoje naznaczonych syndromem wilka zakłada własna watahę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz