niedziela, 15 kwietnia 2018

O karykaturach Chrześcijaństwa

Anthony de Mello stwierdził kiedyś, że jeśli małpa usiłuje grać na saksofonie, to nie znaczy, że stała się muzykiem. To był komentarz do naśladowania Chrystusa. Trudno odmówić mu racji. Z całą pewnością istnieją takie interpretacje Chrześcijaństwa, które przypominają grę małpy na saksofonie.

Jednym z najczęstszych nieporozumień jest mylenie unikania konfliktów za wszelką cenę i ignorowania agresji skierowanej w nas z chrześcijańską miłością bliźniego. Otóż unikanie konfliktów i twierdzenie, że pada deszcz kiedy na nas plują, nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. To się nazywa wygodnictwo lub tchórzostwo (albo oba w jednym).  Nie domaganie się swego natomiast jest zachowaniem wyuczonym, czy wręcz wynikiem tresury, i wiele osób po prostu nie umie zachować się inaczej. Podobnie rzecz ma się z nieodpowiadaniem przemocą na przemoc - innymi słowy bronieniem się przed atakiem fizycznym - większość Chrześcijan w Europie po prostu nie umie tego wykonać, choćby chciało.

Moja mama całe życie przeżywała, że pewien powinowaty nie oddał pożyczonego mu płaszcza. Płaszcz ów był całkiem nowy, raczej drogi, kupiony dla mojego ojca. W sytuacji dość napiętego budżetu domowego kupienie  jeszcze jednego nie wchodziło w rachubę. Na pytanie dlaczego nie domagała się zwrotu nigdy nie umiała satysfakcjonująco odpowiedzieć. Dawała do zrozumienia, że nie wypada, a kiedy dalej pytałam, pojawiało się uzasadnienie ewangeliczne o dodawaniu płaszcza do sukni, którą ktoś chce od nas pożyczyć.

Wszystko to bardzo pięknie, ale jeżeli ktoś aplikuje tak dosłownie Ewangelię do codzienności, a potem przeżywa całe życie i karmi się goryczą i urazą, to chyba coś nie halo.  Jeżeli ktoś w oczywisty sposób nie dorasta do tak wyśrubowanych  standardów, niech się na nie nie sadzi, bo zapłaci słono on sam i jego rodzina. Wspomniany powinowaty zyskał za fryko nowy płaszcz i miał satysfakcję, rodzina "dawczyni" musiała wysłuchiwać jej gorzkich utyskiwań przez długie lata.

Moi rodzice nie chcieli reagować na pijackie ekscesy sąsiada z góry, woleli wyładować frustrację na swoje nastoletniej córce, która próbowała to robić. Mając wybór wobec kogo zachować się "po chrześcijańsku" wybrali sąsiada pijaka.  Racjonalizując takie wybory mój ojciec często mawiał "no przecież nie będę się z nim bić!" A dlaczego nie? Czyż nie jest to prosty i skuteczny sposób rozładowywania drobnych konfliktów między mężczyznami? A może męska rozmowa by wystarczyła? Czyż obrona terytorium nie należy do zupełnie podstawowych zadań głowy rodziny?  Mój ojciec był człowiekiem obdarzonym niebagatelną siłą fizyczną, a przy tym łagodnym usposobieniem. Nie lubił wchodzenia z kimkolwiek w konflikt i nie umiał takich sytuacji wygrywać. Nie miał ochoty się nauczyć, ani nawet próbować. Wolał się wycofywać i abdykować z roli mężczyzny. Mam absolutna pewność, że nie miało to nic wspólnego z chrześcijaństwem.

Często jest tak, że komuś odpowiedzialnemu za innych, chcącemu popisać się "miłosierdziem" na zewnątrz, może go zabraknąć dla tych powierzonej swojej pieczy. Dobrym przykładem są biskupi tak zatroskani o poprawę bytu muzułmańskich nachodźców, że gotowi poświęcić bezpieczeństwo europejskich kobiet i dzieci. Papież Who-am-I-to-judge Franciszek nagradzający watykańskimi orderami proaborcyjne aktywistki i regularnie gwarzący przyjaźnie z wojującymi ateistami, zupełnie nie znajduje w sobie tej ujmującej gotowości do dialogu z wiernymi zaniepokojonymi rozmywaniem nauki Kościoła, kardynałami wiernymi doktrynie czy proliferami. Zbrzydza go już nie tylko 'absolutyzowanie prawdy" i "czynienie z niej idola", ale nawet życie poświęcone kontemplacji.

Tak się składa, że to właśnie modlitwa otwiera nas na Prawdę. Dzięki niej czasem wiemy co należy zrobić, mamy tzw natchnienia w konkretnych sytuacjach życiowych. Często wymagają od nas wysiłku, działania wbrew nawykom i wygodzie. W moim przypadku prawie zawsze wzywały mnie do akcji  "mało chrześcijańskich" i nieprzyjemnych - jak wzywanie policji do uciążliwych sąsiadów czy stawiania jedynek leniwym i pełnym lekceważenia uczniom - czyli dokładnie takich jakich zwykle unikamy zasłaniając się "miłosierdziem"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz