piątek, 20 kwietnia 2018

O żalu za grzechy

Wracając z wizyty kontrolnej w klinice dermatologicznej (po wycięciu narośli o charakterze nowotworowym) robiłam po drodze zakupy na weekend. W sklepie Krasnal na Sądowej odezwałam się niezbyt grzecznie do starszego pana, który mnie niechcący potrącił kilka razy. Za każdym razem przepraszał mnie z pewnym zdziwieniem, że znowu to zrobił, Wyjaśniłam mu, że pewnie dlatego, że się nieco nie posunął (widząc, że oboje jesteśmy obsługiwani jednocześnie), co byłoby logiczne zważywszy okoliczności. Starszy Pan bardzo się poczuł dotknięty tymi słowy. Przecież mogłam powiedzieć, żeby się posunął. Ucięłam to lakonicznym zapewnieniem, że nie mam o nic pretensji.

Już na Grabiszyńskiej dopadły mnie wyrzuty sumienia, że zachowałam się nieprzyjemnie wobec starszego,kruchego i kulturalnego człowieka, będąc o wiele młodsza i silniejsza . Im bardziej posuwałam się w stronę samu tym fatalniej się czułam. Spontanicznie grzmotnęłam się w klatkę piersiową mówiąc "mea culpa, mea maxima culpa".  W samie przy kasie zabrakło mi pieniędzy i kobieta wielkodusznie zaproponowała, żebym doniosła, co uczyniłam z wdzięcznością. Tym dogłębniej przyszło mi uznać wielkość mojej winy, że po niechlubnym postępku zetknęłam się z ponadstandardową życzliwością osoby, której bym nie podejrzewała o coś takiego.

Nie mogłam jednak oprzeć się przewrotnej refleksji, jak prosty i oczywisty jest żal za grzechy, kiedy jest się sprawcą zła. Gdybym to ja została nieprzyjemnie, chamsko, agresywnie lub niesprawiedliwie potraktowana - i nie umiała natychmiast adekwatnie zareagować - przez co najmniej tydzień zmagałabym się się z bezsilną wściekłością, która z czasem przeszłaby w gorycz. Powierzanie sytuacji Bogu na modlitwie byłoby w istocie prośbą o zemstę, która do niego należy. Co więcej nie wyspowiadałabym się z tego, gdyż uczucia grzechem nie są, ale gorycz i pretensje o wiele skuteczniej oddzielają od Boga niż pochopne słowa, których się natychmiast żałuje.

Być może to wyjaśnia częste i spektakularne nawrócenia, przestępców, alkoholików, prostytutek, aborterów i temu podobnych "oczywistych grzeszników". O nawróceniach ofiar toksycznych matek, ludzi latami wykorzystywanych przez najbliższych (i/lub obcych), niezdolnych do przeciwstawienia się temu, lub robiących to zbyt nieudolnie, nie słyszałam nigdy. Gdyby tak zajrzeć pod pokrywę anielskiej cierpliwości, z którą znoszą swój los, można by ujrzeć istne kłębowisko żmij - tony goryczy, żalu, frustracji i pretensji do Boga.

Myśl nie wydaje mi się zbyt odkrywcza, jestem absolutnie pewna, że spowiednicy są świadomi  skali i powagi zjawiska. Ta świadomość jednak nigdy nie przedostaje się do nauk, które słyszymy w Kościele. Wygląda na to, że dla duchowieństwa pokusa oznacza gołą panienkę (w naturze lub czasopiśmie dla mężczyzn) i żadna wiedza pozyskana w konfesjonale tego nie zmieni.

Ostatnio u dominikanów, zakonnik  głoszący kazanie zauważył przytomnie, że w Kościele zawsze słyszy się nauki przeznaczone dla nieobecnych, co nie powstrzymało go jednak przed uraczeniem nas tym absurdalnym podejściem. Na popołudniowej mszy w dzień powszedni przekonywał wiernych, że uczestnictwo w eucharystii nie jest przymusem ("z niewolnika nie ma pracownika"). Co za ulga dla tych nadgorliwych dewotów marnujących swój cenny czas po pracy!!!

Mistrzostwo świata należy jednak do franciszkanina, z którym umówiłam się na rozmowę po rekolekcjach pt "Kryzys a Jezus Chrystus".Wypytawszy mnie o środowisko rodzinne zupełnie nie wiedział co zrobić z informacją, że to moja matka ma siłę sowieckiego czołgu, a ojciec jest człowiekiem łagodnym i wycofanym. Pomilczał chwilę marszcząc czoło od widocznego wysiłku intelektualnego, w końcu stwierdził, że zwykle jednak jest odwrotnie i on będzie do mnie mówił jakby tak było. Po czym uraczył mnie całkowicie zbytecznym monologiem, a na koniec dał do zrozumienia, że nie widzi dla mnie wyjścia.

Chciałoby się powiedzieć "nie ma takiego zwierzęcia" (jak nie pamiętam kto na widok żyrafy) czy raczej "nie ma takiego kretyna", a jednak jest i to nie jeden. Zastanawiam się czy kapłani nie są uczeni, żeby unikać wszelkiej wiedzy na temat świata oraz ludzkiej natury i ignorować problemy swoich słuchaczy (bądź rozmówców), a mówić wyłączne do nieobecnych o rzeczach teoretycznie możliwych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz