niedziela, 6 maja 2018

O zepsutej niedzieli, czyli dominikanie przechodzą na ciemną stronę mocy

Moja niedziela zaczęła się wyjątkowo wcześnie, gdyż zajęcia, które miałam prowadzić od 8.00 nie zostały odwołane, więc musiałam sprawdzić czy ktoś się nie pojawi. Idąc przed 8.00 pustymi ulicami Wrocławia  mijałam nielicznych podobnych do mnie nieszczęśników, którzy muszą w ten dzień pracować i zapóźnionych imprezowiczów z charakterystycznymi śladami po nocnej "zabawie" -awanturujących się lub apatycznych. Ktoś kiedyś trafnie zauważył, że nie ma nic bardziej przygnębiającego niż rozrywka. Trudno nie przyznać mu racji.

Szkoła była zamknięta, ani śladu p. dyr. o słuchaczach nie wspominając. Postałam 20 min, na zimnie, obserwowana przez meneli, po czym poszłam do pobliskich dominikanów na mszę. To doświadczenie było, niestety, jeszcze bardziej przygnębiające. Usłyszałam, że Kościół dodał przez te 2 tys. lat do Ewangelii całą masę zbytecznych przepisów, które zniechęcają ludzi żyjących w nieregularnych sytuacjach, a przecież najważniejsza jest "miłość".

Ojciec Marcin Mogielski dał nam do zrozumienia, że marnujemy czas, bo nasze uczestnictwo w jakichś zbytecznych obrzędach jest niczym wobec "miłości" ludzi żyjących w nieregularnych związkach. Jeszcze gorsi są ci, którzy uważają, że da się coś powiedzieć o Bogu (który jest tajemnicą). Dominikańskie hasło "veritas" i cel istnienia zakonu - zwalczanie herezji - jest więc kupą śmiechu. To znaczy nie, ojciec Marcin namierzył jednak heretyków - to my wszyscy katechizowani przed papieżem Franciszkiem. Jesteśmy neognostykami bo zdawaliśmy egzamin z religii przed bierzmowaniem i neopelagianami bo staramy się zachowywać 10 przykazań.

Niestety z tej katechezy pamiętamy jeszcze, że na temat nierozerwalności małżeństwa wypowiedział się sam Jezus w Ewangelii, a święty Jan wyjaśnił, że miłość (do Boga) polega na zachowywaniu jego przykazań. Obiło nam się też o uszy, że nie ma większej miłości niż oddanie życia za przyjaciół swoich.

To jednak już nieaktualne i miłość rozumiemy po nowoczesnemu. Każdy mąż zostawiający żonę z dziećmi dla innej kobiety albo swego boyfrienda robi to z "miłości". Toksyczna matka nie pozwala się usamodzielnić dorosłemu potomstwu  z  czystej "miłości".  Homoseksualiści w zakonach kopulują wyłącznie z "miłości" - przecież to jasne - stary pedryl niewolący ufającego mu chłopca to także kwintesencja "miłości". Spółkowanie po pijaku z kim bądź to nic tylko "miłość". Znaczy czyń co chcesz, jeśli  tylko nazwiesz to miłością, parafrazując św. Augustyna.

O. Mogielski wypowiedział się także na temat opieki nad niepełnosprawnymi, zapewne dlatego, że rząd ma problem z protestem ich opiekunów. (Czy analogiczna - bezskuteczna - akcja tego samego środowiska za poprzedniej władzy także skłoniła go do refleksji?). Otóż skontrastował dwie postawy uczestniczenie "w tych wszystkich" zbytecznych obrzędach i świadczenie "miłości" poprzez opiekę tzn przewijanie, podmywanie itp. Każdy, kto ma doświadczenie opieki nad poważnie chorym wie jednak, że bez "tych wszystkich zbytecznych obrzędów" nie dał by rady wytrzymać takiej sytuacji fizycznie i psychicznie, o odczuwaniu jakiejkolwiek "miłości" nie wspominając. Wiedzą o tym wszystkie siostry w zakonach poświęconych takiej służbie.

Z przykrością muszę stwierdzić, że piękne słowo "miłość" zostało całkowicie zawłaszczone przez wiadomą centralę. Oskarżenie o "brak miłości" jest taką samą palką do grzmocenia przeciwników, jak mityczny "antysemityzm", "faszyzm", "rasizm" czy "seksizm". Kiedy nie ma argumentów trzeba grzmocić i wjeżdżać na emocje naiwnym jeleniom. Nie mam cienia szacunku - o zaufaniu nie wspominając - do ludzi, którzy posługują się takimi metodami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz