środa, 2 grudnia 2020

Pistoliet Puliemiot Szpagina

 

Wbrew temu, w co wierzyli rodzice „pokolenie, które się pasie” też miewa swoje problemy jakkolwiek śmieszne i mało znaczące mogłyby się wydawać. Takim właśnie śmiesznym i mało znaczącym problemem Malwinki był jej zwracający uwagę wygląd. Często słyszała, że jest „ładna w swoim rodzaju”, przy czym było jasne, że jest to rodzaj wysoce niewłaściwy i lepiej by było gdyby była nieładna, ale w innym typie. Malwinka była wysoka i ogólnie zaprojektowana na nieco większą skalę niż inne dzieci miała jasną skórę i piękne ciemno rude włosy, obok których nikt nie mógł przejść obojętnie.

- Patrz, ale ta mała ma włosy! – Komentowały bez żenady panie na ulicy.

- Widziałaś kiedyś taki kolor włosów jak u tej dziewczynki? – Pokazywały ją sobie palcami.

- Wariatka! Dziecku włosy ufarbowała! – Padały ciężkie oskarżenia pod adresem mamy Malwinki w tych rzadkich momentach, kiedy razem szły.

- Panna Tycjanówna – Uśmiechała się pani bibliotekarka na jej widok.

- Brzydula, rudzielec! – Podśpiewywała pewna starsza sąsiadka (niezwykle szpetna, zresztą), którą Malwinka podejrzewała, że ma nie po kolei w głowie.

Niewybredne okrzyki typu „ale ruda” albo „ruda kita”, nie mówiąc już o gorszych, które wolałaby zapomnieć, należały do smutnej normy. Malwinka stale musiała się liczyć z tym, że ilekroć wyjdzie z domu zostanie obrzucona wyzwiskami, i to często przez zupełnie obcych ludzi. Co może zrobić człowiek w takiej sytuacji? Malwinka marzyła tylko o jednym (oprócz psa, oczywiście) – karabinie maszynowym. Widziała oczyma duszy swoich prześladowców zgiętych w pół padających na ziemię, obelgi zamierają im na posiniałych wargach. Podrygują czas jakiś tocząc krwawą pianę z plugawych pysków, a potem już tylko patrzą w niebo nieruchomym wzrokiem. To była rozkoszna wizja, ale niestety, należała wyłącznie do świata wyobraźni. W rzeczywistości każdy czuł się uprawniony, żeby komentować jej wygląd, nawet słynne ze swej szpetoty Kwiatkowskie.

Klan Kwiatkowskich zamieszkiwał jeden z bloków komunalnych przy Tęczowej. Było ich nieprzeliczone mnóstwo, a co rok pojawiał się nowy. Zarówno chłopcy, jak dziewczyny charakterystyczną sylwetką o długim tułowiu, sięgających kolan rękach i krótkich krzywych nogach o wiele bardziej przypominali goryle lub inne wielkie małpy człekokształtne niż istoty ludzkie. Twarze bardzo do siebie podobne o grubych, ordynarnych rysach i wykrzywionych ustach były karykaturą ludzkiej twarzy. Każdy z nich był co najmniej cztery lata starszy niż wskazywałaby na to klasa do której aktualnie chodził. Swoją edukację kończyli średnio na piątej, osiągnąwszy w niej wiek lat szesnastu, kiedy to przymus szkolny przestawał ich obowiązywać Potem naturalną koleją rzeczy trafiali do zakładów karnych.

 Kwiatkowskie były nie do rozróżnienia toteż Malwinka nie była pewna, na którą z nich natknęła się w toalecie szkolnej. Niezrażona podeszła do umywalki, umyła ręce, poczym spojrzała w lustro i odruchowo poprawiła włosy. Niezidentyfikowana Kwiatkowska przy drugiej umywalce obserwowała ją spod oka.

- A ty, co się tak wdzięczysz do tego lustra. I tak nikt nie będzie cię chciał, bo ruda jesteś. – Przemówiła w końcu.

Malwinka nie miała pomysłu, co na to odpowiedzieć.

- A ty Kwiatkowska, przyjrzyj się najpierw sobie w tym lustrze jak nie masz swojego w domu. – Usłyszała lekko ochrypły głos Izki nadchodzącej od strony kabin.

Zanim treść tej uwagi dodarła w pełni do świadomości Kwiatkowskiej, Izka i Malwinka były już za drzwiami toalety i z całych sił napierały na nie z zewnątrz. Ryk Kwiatkowskiej rozdarł powietrze. Jasne było, że za chwilę uda jej się wydostać, Izka i Malwinka, mimo, że nie ułomki, nie mogły sprostać jej sile i wściekłości.

- A wy co robicie? – Znajomy głos pani Hildegardy Hinze, która właśnie rozpoczęła dyżur na korytarzu, był jak balsam dla  uszu w tej sytuacji. Odskoczyły natychmiast i ustawiły pod oknem jak dwa rozkoszne aniołeczki wznoszące w niebo jasne oczęta. Kwiatkowska wypadła z toalety i ku swojemu zdziwieniu  stanęła oko w oko z oko z siejącą grozę profesorką. Spiorunowana wzrokiem, zrobiła się całkiem malutka. Grzecznie podeszła do schodów, że niby zaraz zejdzie i pójdzie sobie do swojej klasy, ale zatrzymała się z ręką na poręczy. Izka tymczasem wykrzywiła szpetnie swoja miłą, ludzką twarz i zaczęła podrygiwać na zgiętych nogach imitując jej najbardziej rzucające się w oczy cechy genetyczne, bezpieczna za plecami pani Hinze.

- Na co jeszcze czekasz? – Każdy uczeń nieomylnie rozpoznawał ten ton głosu. Nawet Kwiatkowska zrozumiała, że bezpieczniej będzie się oddalić.

„Panie Boże dzięki ci za panią Hinze” myślała Malwinka z ulgą i wdzięcznością „gdyby nie ona szkoła zamieniłaby się w jeden wielki obóz dla biezprizornych kontrolowany przez Kwiatkowskich lub inne ludzkie monstra ich pokroju”. „Niech język przyschnie mi do podniebienia, jeśli jeszcze kiedykolwiek będę obrabiać Izkę” poprzysięgła uroczyście.

2 komentarze:

  1. A nie chodziło o Pistoliet Puliemiot Szpagina, czyli pepeszę?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapamiętałam tak, jak mówili moi rodzice.

    OdpowiedzUsuń