środa, 2 grudnia 2020

Babcia

 

Malwinka nie wyobrażała sobie, że mogłaby mieć innych rodziców i w gruncie rzeczy była z nich dumna. Tata nie był wprawdzie inżynierem jak mama królewny Żanety – przerwał studia kiedy się ożenił uznając, że młoda żona, praca, ukochana działka i jeszcze nauka to za dużo atrakcji na raz. Mama natomiast dokonywała cudów waleczności – pracowała, studiowała zaocznie, a do tego pięknie szyła i robiła na drutach, dzięki czemu Malwinka i Marzenka były zawsze  ładnie ubrane.

Jedynie babcia, która przebywała na przemian u nich i wujka Ludwika z Zabrza, budziła jej głęboką niechęć. Był to zupełnie inny rodzaj babci niż te, które opiekowały się w dzieciństwie jej koleżankami z podwórka komunalnego, ratując je tym samym przed groźbą przedszkola. Babcia Malwinki bowiem sama wymagała opieki. Była wprawdzie nadzwyczaj krzepka i zdrowa, ale coś dziwnego zrobiło się z jej pamięcią – zapomniała na przykład, że mama jest jej córką i zupełnie nie rozumiała, dlaczego musi mieszkać u obcych ludzi w tej dziwnej betonowej klatce o wygaszonym palenisku, Jak kompas wskazuje północ tak babcia nieodmiennie kierowała się w stronę kuchenki gazowej i usiłowała ją rozpalić. Nie było to łatwe, gdyż mama wychodząc do pracy wyłączała gaz, Używała więc czego popadnie na rozpałkę wykazując podziwu godną pomysłowość. Mama zaczęła więc zamykać kuchnię na klucz na czas swojej nieobecności zostawiając babci śniadanie i herbatę w termosie nakazując.

- Niech mama sobie odpoczywa i nie bierze się za żadną robotę.

- Po czym mam odpoczywać? – Dziwiła się babcia – Jaż nie zmęczona. – Zapewniała z zapałem.

Pozbawiona zajęcia i dostępu do paleniska, skąd całe życie sprawowała władzę nad rodziną, snuła się powtarzając „Już druga ajajaj jak ten czas leci, przed chwilą była pierwsza” albo czytała starożytną książeczkę do nabożeństwa świszczącym  szeptem. Swoich wnuczek szczerze nie cierpiała i nie przyznawała do żadnego pokrewieństwa z nimi. Zapewne przyczyniły się do tego przykre incydenty, kiedy mimo wszystkich środków ostrożności, udawało się jej dorwać do kuchenki, a dziewczynki usiłowały ja odciągnąć. Wobec niezwykłej krzepy babci i jej niezachwianego przekonania, że tu właśnie jest jej miejsce połączone siły Marzenki i Malwinki nie wystarczały. Babcia walcząc zaciekle rzucała pod ich adresem niezrozumiałe „Kap wy was wyfrancowało”. Do podobnie gorszącej szarpaniny dochodziło na ulicy, kiedy upierała się żeby przechodzić na czerwonym świetle, a dziewczynki usiłowały ją powstrzymać. Raz nawet przewróciła się i ludzie patrzyli na siostry jak na dwa młodociane potwory znęcające się nad starą kobietą.

Po południu czasem udawało się zainteresować ją telewizją.

Komentowała wtedy dokładnie wszystko zwracając się bezpośrednio do spikerów i aktorów.

- Czegoż ty kupę pokazujesz bezwstydna?!!! – Wykrzykiwała do aktorki w zbyt krótkiej, jej zdaniem, spódnicy.

Pewnego razu  jeden z aktorów nie wytrzymał. Podszedł wprost do ekranu i patrząc babci prosto w oczy krzyknął „Dość!” . Malwinka oniemiała. Była świadkiem najprawdziwszego cudu. Nie rozumiała wprawdzie jego dalszej wypowiedzi, ale sens jej zapewne był taki żeby w końcu zamilkła. Babcia zaskoczona musiała to zrozumieć gdyż tego dnia powstrzymała się od dalszych komentarzy.

Czasem bliska płaczu prosiła mamę głaszcząc jej rękę.

- Kochana moja, jaż mam syna Ludwiczka, zawieź mnie do niego.

Mama wyglądała wtedy tak jakby sama się miała rozpłakać.

- To przecież moja matka – Mówiła w udręce do taty.

- To przecież wasza babcia – Mówiła do Malwinki i Marzenki. – I bardzo was kocha – dodawała.

To było najgorsze ze wszystkiego. Dlaczego mama mówiła takie rzeczy? Przecież musiała wiedzieć, że to nieprawda. Czy myślała, że rzeczywistość dostosuje się do jej słów, jeśli będzie je wypowiadać wystarczająco często? Osiągała tyle, że Malwinka czuła się winna z powodu swojej niechęci do tej nieszczęsnej kobiety przeniesionej z małej wsi na Wileńszczyźnie do całkowicie niezrozumiałego świata, zdanej na dzieci, w których życiu nie było dla niej miejsca. Zainspirowana pragnieniem babci i swoim własnym zarazem modliła się z zapałem i wytrwałością

- Panie Boże spraw, żeby wujek Ludwik przyjechał po babcię – Zaczynała  po obudzeniu. – Panie Boże, niech wujek Ludwik przyjedzie po babcię – modliła się w drodze do szkoły i w tych momentach lekcji, kiedy nie trzeba było uważać. – Niech wujek Ludwik przyjedzie i zabierze ją stąd – powtarzała przez cały dzień ilekroć sobie przypomniała.

Po kilku tygodniach lub miesiącach przyjeżdżał wujek Ludwik i zabierał babcię do Zabrza ku niewypowiedzianej uldze i radości Malwinki. „To się nazywa moc wytrwałej modlitwy” myślała zbudowana „Jak dobrze, że istnieje Pan Bóg, do którego można się zwracać ponad głowami dorosłych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz