środa, 2 grudnia 2020

Szpital

 

Szpital był poniemieckim budynkiem z czerwonej cegły wielkim, obcym i przerażającym. I znowu Malwinka posłusznie dreptała u boku mamy, tym razem nie tak ufnie jak kiedyś. Jej nóżki były całkiem miękkie ze strachu, przełykała z trudem, z powodu rosnącej guli w gardle. Jej wzrok czepiał się rozpaczliwie opadłych liści o doskonale symetrycznym żyłkowaniu, nastroszonych wróbli, ich przemyślnie ułożonych piórek i szarego nieba, jakby widziała to wszystko po raz pierwszy i nigdy już nie miała zobaczyć. Kiedy drzwi szpitala zamknęły się za nimi Malwinka pomyślała, że oto znalazła się w grobowcu i kiedy mama pójdzie do pracy zostanie tu całkiem sama. Grobowiec nie był jednak pusty, oprócz kolejnych pań pielęgniarek, które ku zdziwieniu Malwinki zapewniały ją zgodnie, że jest dzielną dziewczynką, pełen był dzieci w różnym wieku. Wszystkie ubrane były w paskudne szpitalne pidżamki i szlafroczki, a co ważniejsze nosiły na nosie okulary, najczęściej z zaklejonym szkłem. Nieliczne wyjątki miały opatrunek bezpośrednio na jednym oku. Malwinka nie była pewna czy ten ogrom ludzkiej niedoli przygnębił ją jeszcze bardziej czy też podniósł na duchu. Dzieci były zupełnie inne niż w przedszkolu. Zjednoczone wspólnym nieszczęściem bawiły się zgodnie, nawet starsze z młodszymi. Żadna klika nie monopolizowała najlepszych zabawek w szpitalnej świetlicy. Jeśli ktoś nie brał udziału w zabawie, to głównie dlatego, że zajmował się właśnie płakaniem z tęsknoty za domem – widok wcale nierzadki. Wtedy zwykle któraś z pań pielęgniarek przemawiała do niego ciepło, stawiając za przykład dzieci, które w tej chwili akurat nie płakały. Wybór padał często na Malwinkę, jako jedną z najmłodszych, która płakała wyłącznie w nocy, kiedy nikt nie widział, żeby nie zepsuć sobie reputacji dzielnej dziewczynki.

Jej dzielność wystawiana była na ciężką próbę za przyczyną opowieści Renatki zajmującej sąsiednie łóżko. Nieco starsza wiekiem Renatka znacznie dłużej przebywała w szpitalu toteż wiedziała i widziała niejedno i bardzo lubiła się tym dzielić. Pochodziła z Legnicy, które to miasto, jeśli wierzyć jej świadectwu szczególnie narażone było na przestępczą działalność czarnej Wołgi. Ucierpiała zwłaszcza rodzina Renatki. Liczni dalecy wujkowie i kuzyni, przyszywane ciocie i cioteczne babcie znajdowane były o świcie jako blade, wyssane z krwi zwłoki na chodnikach i trawnikach piastowskiej Legnicy z nie pozostawiającymi żadnych wątpliwości śladami nakłuć.

- Ale po czym można poznać, że to właśnie ta czarna Wołga – dopytywała niespokojnie Malwinka

- Jest trochę szersza niż inne Wołgi i ma czerwoną małą kropeczkę z tyłu, ale po ciemku i tak nie zobaczysz. – wyjaśniała cierpliwie Renatka.

 Czarna Wołga jak wieść niesie przyjeżdża ze Związku Radzieckiego po polską krew. Grasuje wyłącznie po zmroku, żeby nikt nie mógł dostrzec zdradzieckiej, czerwonej plamki. Upatruje sobie samotnie idącą ofiarę, jedzie za nią kawałek, oślepia reflektorami i wciąga do wnętrza. O brzasku dnia pierwsze patrole milicji obywatelskiej znajdują porzuconego bezkrwistego trupa. Tysiące przypadków według tego samego scenariusza, z czego znaczny procent w rodzinie Renatki.

Równie złowieszcza jest ręka z tarką mieszkającą na cmentarzu gdzieś w pobliżu domu jej babci. Pewna dziewczyna, nie wiedzieć czemu, wracała przez ten cmentarz po ciemku. Musiała to być daleka kuzynka lub  koleżanka, w każdym razie ktoś dobrze znany Renatce.  Straszliwa ręka, być może należąca do jakiegoś nieboszczyka, pochwyciła ją i  natarła tarką jej plecy.

- „Tylko nie mów mamie, bo gdy się o tym dowiem  zginiesz” powiedziała (ta ręka oczywiście)

Malwinka wstrzymała oddech

- Kiedy dziewczyna przyszła do domu, mama kazała jej wykąpać się - ciągnęła Renatka.

„Wymyje ci plecy” zaproponowała.  „Nie, nie trzeba” zarzekała się dziewczyna, ale matka nalegała zaniepokojona jej dziwnym zachowaniem. W końcu postawiła na swoim i zobaczyła straszne rany po tarce na plecach córki. „Kto ci to zrobił” wykrzyknęła wstrząśnięta Dziewczyna z oczywistych względów nie chciała powiedzieć, ale w końcu matka wyciągnęła z niej prawdę o straszliwej ręce i jej groźbie. „Nic się nie bój” uspokajała przerażoną córkę „po prostu nigdy więcej tam nie chodź”. Córka poszła w końcu spać. Okno jej sypialni było otwarte i przez te okno właśnie ręka  z tarką weszła jeszcze tej nocy i zabiła nieszczęsną.

Zostawianie otwartego okna jest rzeczywiście bardzo niebezpieczne, zwłaszcza podczas burzy. Jeden pan z Legnicy zapomniał o tym i poszedł do pracy. Piorun, a był to piorun kulisty, wleciał do mieszkania, a nie zastawszy właściciela schował się i poczekał na jego powrót. Tak ów niefrasobliwy jegomość padł rażony gromem na progu własnego domu. „Jak to dobrze, że pioruny kuliste we Wrocławiu praktycznie się nie występują” myślała Malwinka

Wszystkie te historie, choć przerażające, były niczym w porównaniu z opowieściami szpitalnymi.

- Tą dziewczynkę co tu spała przed tobą operowali na żywo – oznajmiała Renatka tonem konwersacyjnym.

Żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z posiniałych warg Malwinki

- Wyjęli jej oczy z głowy i włożyli spowrotem, tylko, że tym razem dobrze – ciągnęła z zapałem

- Skąd wiesz? – Wyksztusiła Malwinka z trudem.

- Sama mi opowiadała, mówię ci przecież, że operowali ją na żywo i wszystko widziała – Renatka czasem niecierpliwiła się niepojętnością młodszej koleżanki.

- Ale jak mogła widzieć, skoro wyjęli jej oczy z głowy? – Dziwiła się Malwinka.

Na to pytanie Renatka nie znajdowała odpowiedzi, więc zaczynała opowiadać o kimś innym, kogo również operowali na żywo i tak strasznie się szarpał, że procedura wyjmowania oczu z głowy i wkładania ich na powrót miała bardzo utrudniony przebieg. Jaki był wynik operacji – czy chirurg z oczami w garści, a chłopak z pustymi oczodołami, czy coś równie koszmarnego – Malwinka wolała nie pamiętać.

Kiedy nadszedł ów pamiętny dzień, kiedy obcięto jej rzęsy i zamiast śniadania dano dwie tabletki, a na obiad kolejne dwie, Malwinka miała w głowie tylko jedno – zasnąć przed operacją, żeby nie widzieć swoich oczu wyciąganych z głowy, ani się nie szarpać. Przekonana, że to tabletki nasenne była dobrej myśli. Zaniepokoiła się dopiero, kiedy wieziono ją na salę operacyjna, a ona ciągle nie spała. Sala była wielka i ciemna. Gdzieś w odległym kręgu światła lampy postacie w maskach pochylały się nad swoją ofiarą. Malwinka szybko zamknęła oczy „Muszę natychmiast zasnąć” myślała w panice „jeden baranek, drugi baranek, trzeci baranek…” Przy którymś wczesnym baranku siódmym lub ósmym przyszli po nią.

- Jeszcze nie zasnęłam - zaprotestowała słabo – Jeszcze nie zasnęłam – powtórzyła głośniej. – Jeszcze nie zasnęłam, proszę mnie zostawić - starała się mówić wyraźnie i spokojnie.

Wszystko to na nic. Malwinka znalazła się pod lampą i ludzie w maskach pochylali się teraz nad nią.

- Ale ja jeszcze nie zasnę…- smrodliwa maska nałożona na jej twarz stłumiła dalsze protesty.

Malwinka obudziła się następnej nocy. Leżała na swoim łóżku i miała zabandażowane oczy. „Operacja się nie udała i teraz jestem ślepa” pomyślała. Na szczęście myliła się. Trzy dni z zawiązanymi oczami, kilka szklanek z wodą i talerzy z obiadem zrzuconych po omacku z szafki nocnej na sąsiednie łóżeczko były normą po takim zabiegu.

W końcu opatrunek zdjęto, potem zdjęto także szwy, coś przebąkiwano, ze należałoby poprawić, ale w końcu wypisano ją ze szpitala nakazawszy rodzicom wykonanie narzędzia tortur zwanego krzyżakiem i dręczenie nim Malwinki.

W domu czekał na nią prezent  – koń na biegunach. Miał on dotrzymywać towarzystwa rekonwalescentce podczas długiego poszpitalnego zwolnienia, gdyż żadne z jej pracujących rodziców nie mogło (a może nie dość chciało) z nią zostać. Rano, przed wyjściem do pracy mama zostawiała jej na kuchennym stole kanapki przykryte folią i herbatę w termosie. Malwinka spędzała czas na rysowaniu i baniu się, gdyż mieszkanie pozbawione mieszkańców zaczyna ujawniać swoje tajemnicze, ukryte, niezależne od ludzi życie. Pewnego razu, kiedy Malwinka weszła do kuchni, żeby zjeść śniadanie usłyszała dziwny odgłos dochodzący z kaloryfera.

- Fiii- piszczało coś przejmująco – juuuuu.

- Co to? – Malwinka znieruchomiała ze zgrozy – Kto to?

- Fiiiii – juuuuu – odpowiedział kaloryfer.

- Coś piszczy w kaloryferze – powiedziała do siebie, żeby dodać sobie odwagi dźwiękiem swego głosu.

„Czyżby to była…? Chyba to nie jest…. Ależ tak to musi być bieda! Bieda aż piszczy” wszystko się zgadzało, ale  nie napawało otuchą. „Co taka piszcząca bieda może ode mnie chcieć?”-  myśli Malwinki zaczynały się mącić ze strachu.

- Fiii – juuuu – pisk z kaloryfera brzmiał jak groźba.

Malwinka nie czekając aż rozdrażniona bieda zaatakuje, uciekła do pokoju rodziców, zatrzasnęła za sobą drzwi, wskoczyła do rozłożonego łóżka i skuliła się naciągając pierzynę na głowę.

Tego dnia mama Malwinki również najadła się strachu, kiedy po powrocie z pracy zobaczyła nietknięte śniadanie i nigdzie ani śladu swego dziecka. Po dłuższych, dramatycznych poszukiwaniach odkryła w swoim łóżku podduszone, mokre stworzenie śpiące z twarzą wtuloną w poduszkę, przykryte czym tylko się dało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz