poniedziałek, 26 stycznia 2015

O "kłóceniu się" z Bogiem

Wczoraj portal Fronda zamieścił fragment nauki ks. Pawlukiewicza o tzw. "kłóceniu się z Bogiem". Sądząc po specyficznej manierze (bardzo trudnej do zniesienia dla mnie) nauka była przeznaczona dla młodzieży, której tzw. "relacja z Bogiem" polega na uczestnictwie w niedzielnej eucharystii i odmawianiu modlitw ułożonych przez kogoś innego. Przykładowa trudność, która wymagałaby ewentualnego "kłócenia się" z Bogiem to nuda podczas mszy św.

Ks. Pawlukiewicz przytoczył także opowieść pewnego księdza z Wrocławia, który podczas swego nocnego czuwania w katedrze, był świadkiem modlitwy siostry zakonnej, która przeżegnawszy się pobożnie zaczęła wykrzykiwać w kierunku krucyfiksu: "Ty Żydzie! Żebyś mi to do jutra załatwił i żeby to była ostatnia taka (trudna) sprawa! Cały klasztor się ze mnie śmieje!" (cytuję z pamięci).

Nie mam najmniejszego zamiaru wyzłośliwiać się nad popularnym kaznodzieją, ani negować potrzeby uświadamiania jakiejś grupie ludzi, że mogą się inaczej modlić niż dotychczas. Nic jednak nie poradzę, że tego typu nauki budzą we mnie sprzeciw z dwóch powodów.

Po pierwsze: jeśli (młodzi) adresaci tego kazania do tej pory nie byli w sytuacji, kiedy modlitwa, wołanie czy wręcz wycie do Boga, sama wyrywa się z serca, a nawet z każdej komórki ciała, to należy im po prostu zazdrościć, że nigdy nie byli w potrzebie. Kiedy walec życia się po nich przejedzie będą wołać nie mniej szczerze i dosadnie niż owa siostra zakonna z katedry. Wielu z nich będzie miało chęć wygrzmocić Boga niczym patriarcha Jakub anioła, a część zrobi to zastępczo na Biblii, krzyżu czy innym świętym wizerunku. O to jestem dziwnie spokojna.

Istnieje wprawdzie grupa młodych ludzi i to całkiem spora, która ma w życiu poważne i najczęściej niezawinione problemy z racji np. patologii rodziny i ich wołanie do Boga raczej jest bardzo szczere, ale często całkowicie nieskuteczne. Tylko ta akurat grupa nie tylko nie jest targetem duszpasterstwa młodzieży, ale wręcz personae non gratae, bowiem w duszpasterstwie owym - jak napisał pewien dominikanin w wdrodze - nie ma miejsca dla pokręconych nastolatek (czy nastolatków też?). Trafiają więc nieszczęśni do sekt, albo grup praktykujących wszystkie odmiany New Age, gdzie dodatkowo narażeni są na niebezpieczeństwa natury duchowej.



Po drugie  i znacznie ważniejsze: czy wykrzykiwanie naszych racji przed Bogiem rzeczywiście nas do niego zbliża? Oczywiście można przywoływać przykłady biblijnych patriarchów i proroków, ale co jeśli nasze własne doświadczenie tego nie potwierdza? Co jeśli modlitwa pełna gwałtownych emocji, błagania, rozpaczy, desperacji trafia w próżnię lub odbija się od muru? Co jeśli zawsze pozostawia dojmujące wrażenie, że Boga tam nie ma albo, że nie ma takiego Boga? Takie doświadczenie jest dość powszechne i opisane w literaturze przedmiotu.



Oczywiście Jakub grzmocący anioła nawet kiedy pojął, że walczy z Bogiem, Jonasz, który się obraził, ze Niniwa została ocalona czy wspomniany przez ks. Pawlukiewicza Eliasz, który dość miał zapowiadania nieszczęść, to niewątpliwie malownicze przykłady działające na wyobraźnię, także moją. Chcę jednak powiedzieć, że antropomorfizowanie Boga mówienie o relacji, kłóceniu się itp. może być zwodnicze. Bóg jest inny, jest tajemnicą, modlitwa jest raczej trwaniem przed tą tajemnicą niż dialogiem. Odpowiedzi na nasze modlitwy na ogół nie widzimy. To co bierzemy za natchnienie Ducha Św. niekoniecznie nim jest. Bóg jest gdzieś indziej niż myślimy, gdzieś indziej niż do niego wołamy. Do kłócenia się potrzeba dwojga, a Bóg nie bierze w tym udziału (takie jest moje doświadczenie).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz