wtorek, 26 stycznia 2021

O arbitralnych decyzjach tajemniczych sanhedrynów




Zastanawiacie się co to jest? Wyjaśniam: laureatka pierwszej nagrody (i jej prace) w konkursie Contemporary Lynx, który odbył się pod koniec 2020. Udział bezpłatny, wszyscy twórcy, nawet bez formalnych papierów, ale z jakimś dorobkiem mogli przesłać portfolio. Brzmi bardzo zachęcająco, czyż nie? Były dwa etapy - najpierw wyłoniono 20 prac, które później oceniała komisja pod przewodnictwem Andy Rottenberg.

 Na konkursach literackich tożsamość autorów jest komisji nieznana, jurorzy mają wyłonić najlepsze teksty, względnie takie które najbardziej pasują do oczekiwań czy koncepcji organizatora. Żeby to ustalić ani nazwisko, ani biogram, ani wykształcenie uczestników nie jest im do niczego potrzebne. 

W konkursach plastycznych natomiast dane osobowe wraz wykształceniem i dorobkiem są bardziej istotne niż samo portfolio. Na pierwszym etapie, nawet bez przeglądania prac, można na podstawie tych informacji odwalić wszystkich "amatorów". Do drugiego dopuszczeni są wyłącznie tacy, którzy pasują komisji. Ważny jest sam "artysta" i ludzie z którymi się zetknął, a ściślej mówiąc "nazwiska" i nazwy instytucji, które go promowały. W ten i tylko w ten sposób można ocenić jego prace.

Proszę przyjrzeć się pracom p. Agaty Ingarden i zastanowić w jaki sposób. nie uwzględniając wyżej wymienionych kryteriów, można by uznać, że widoczne na zdjęciach przedmioty są: a) dziełami sztuki b) najwybitniejszymi dziełami na tym konkursie. Świeżość koncepcji? Oryginalność? Mistrzowskie opanowanie warsztatu? Niezwykle trafne ujęcie tematu (jakiego)?

Dzieła p. Ingarden są wybitne dlatego i tylko dlatego, że tak zdecydowała komisja pod przewodnictwem p. Andy Rottenberg, która ma kompetencje orzekania co jest, a co nie jest dziełem sztuki. Kto jej przyznał takie uprawnienia? Dobre pytanie!

E.M. Jones, który zasadniczo studiował literaturę i z tejże dziedziny napisał doktorat, w jednym ze swoich wykładów przedstawia jak ewoluowało literaturoznawstwo. Jeszcze w latach 60-tych(o ile dobrze pamiętam) do interpretowania dzieła literackiego potrzebna była znajomość kontekstu, czyli historycznych, społecznych, religijnych czy kulturowych uwarunkowań, w tym  tradycji, z której autor czerpał. W pewnym momencie zupełnie to odrzucono, tekst stawał się całkowicie autonomiczny, a wszelkie interpretacje były równie dobre i uprawnione. Jednak taka wolna amerykanka nie trwała długo i okazało się, że jedyną i właściwa wykładnię podawał jakiś sanhedryn z konkretnego uniwersytetu (niestety nie pamiętam jakiego, a nie chce mi się sprawdzać) w duchu teorii krytycznej.

Można twierdzić, że wszystko, co robi artysta jest sztuką, ale najpierw jakiś sanhedryn musi mianować konkretne indywiduum na artystę. Na podstawie jakich kryteriów? Ano na mocy arbitralnej decyzji. Skoro zanegowano prawdę, piękno i dobro nie ma obiektywnych kryteriów oceny czegokolwiek. Na czym miałby polegać np. talent, skoro nie ma prawdy ani piękna. Jaki talent potrzebny jest do wytwarzania przedmiotów widocznych na zdjęciach i aranżowania ich? Mogę sobie wyobrazić, że pierwszy hochsztapler, który by coś takiego wymyślił i zaprezentował w galerii mógłby liczyć na jakieś poruszenie. Ale coś takiego pokazanego po raz milion dwudziesty pierwszy?  Jaką drogę rozwoju można przewidzieć dla takich początków? Jaki potencjał w tym widać? Nie zamierzam pastwić się nad p. Ingarden, z całą pewnością ma dobre nazwisko i skończyła właściwe szkoły. Jest mi potrzebna tylko po to, żeby zilustrować zasadę.

Pracownik galerii, do której zwraca się twórca też ma problem, bo nie jest w stanie sam ocenić proponowanych prac. Najistotniejszym kryterium staje się więc uczelnia, której dyplom uzyskał, pracownia, z której wyszedł i sponsorzy stypendiów i nagród. Bez tych informacji dzieła nie ma, jest całkowicie niewidzialne dla oceniających. Oczywiście, kiedy zapada arbitralna decyzja odpowiedniego sanhedrynu, można w najbardziej prestiżowej galerii w mieście pokazywać pończochy naciągnięta na polską flagę i tym podobne przedmioty, bez konieczności zaprezentowania dyplomu najbardziej renomowanej uczelni artystycznej w kraju.

To jest dokładnie to samo pranie mózgu, które ma skłonić populację to powtarzania jak za panią matką, że Michał Szutowicz jest niebinarny, a Krzysztof Bęgowski  jest Anną Grodzką, a tak w ogóle jest 150 różnych płci, a przynależność do każdej z nich  jest kwestią indywidualnego wyboru. Takie są praktyczne konsekwencje zanegowania istnienia obiektywnej i możliwej do poznania prawdy.






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz