czwartek, 28 stycznia 2021

O zwodzeniu i uwodzeniu


W czasach flirtu z New Age namalowałam taki oto obraz, bardzo zresztą skrytykowany przez moją kuzynkę - profesjonalistkę - za niezwykle ubogie środki malarskie (zwłaszcza kolorystykę)  i brak wyobraźni potrzebnej do tego rodzaju metaforycznych przedstawień. Dość mnie to uraziło, bo byłam zadowolona z wyniku swojej pracy. Po latach muszę przyznać jej rację, ale to nie braki formalne zmieniły mój stosunek do tego dzieła.

Kiedy uświadomiłam sobie czym w istocie jest New Age usiłowałam oczyścić swoje życie ze wszystkich jego śladów (niestety wiele decyzji wtedy podjętych miało nieodwracalne skutki). Postanowiłam zniszczyć też wszelkie rysunki powstałe pod jego wpływem, Z zapałem wzięłam się za rzeczony obraz, zdjęłam płótno z blejtramu i pochwyciwszy nożyce zaczęłam je ciąć. Szło mi tak sobie, bo było grube, a nożyczki tępe. W końcu dałam spokój, bo tak do końca nie byłam pewna, co właściwie mój obraz przedstawia. Błękitna postać wyłaniająca się z morskiej głębiny może być przecież interpretowana jako anioł, a nagość kobiety na pierwszym planie ma wymiar wyraźnie  eschatologiczny. Nie wiem więc, czy to anioł ratuje zagubioną duszę, która zapuściła się w niebezpieczne rejony, czy też owa nieszczęsna dusza została zwabiona w niebezpieczne rejony przez kogoś podszywającego się pod anioła światłości i w swej naiwności dobrowolnie podaje mu rękę. Mam wrażenie, że tego rodzaju niepewność często towarzyszy nam w życiu duchowym.

Pani Aleksandra Wojciechowicz opowiada w swoich filmach na YouTube o zwiedzeniu jakiemu sama uległa będąc w Karmelu, kiedy to przez lata brała aktywność wiadomo kogo za łaski mistyczne. Na nas, przeciętnych chrześcijan czasem wystarczy sam świat i własna upadła natura.

Wszystkie te refleksje przyszły mi do głowy pod wpływem obejrzenia do końca szwedzkiego serialu kryminalnego pt. Wallander inspirowanego powieściami Henniga Mankella. Film uwodzi przepięknymi krajobrazami, architekturą, wnętrzami i poziomem życia, o którym możemy tylko pomarzyć. Za tym rajskim sztafażem kryje się smutna prawda o współczesnej Skandynawii. Dojmująca samotność ludzi w rozbitych rodzinach, niezobowiązujący seks traktowany jako sport, kompletny brak jakiegoś duchowego wymiaru, młodzież rozpuszczona do obrzydliwości, wrzeszcząca na swoich rodziców, a nawet atakująca ich fizycznie i jednocześnie bezbronna wobec świata.  Nad tym wszystkim unosi się wszechwładza państwa, które może np. odebrać dzieci rodzicom pod najbardziej idiotycznym pretekstem.

Kryminały, chcą tego czy nie, prezentują odbiorcom poglądy ich twórców na temat moralności i tak też rzecz się ma z książkami Mankella i serialem Wallander. Tytułowy bohater expressis verbis wyraża przekonanie, ze największym złem w życiu społecznym jest samoorganizacja lokalnych społeczności w obliczu  niewydolności policji i zbyt pobłażliwego dla przestępców prawa. Społeczność lokalna niesłusznie podejrzewa wypuszczonego z więzienia pedofila o gwałt i morderstwo, bo winny jest emerytowany policjant. Zanim jednak policja to ustali ginie stara matka pedofila od kamienia przeznaczonego dla syna, a on sam popełnia samobójstwo. Podobnie rzecz się ma z młodym piromanem, który po wyjściu z więzienia zostaje pobity przez lokalsów, a w podpalonym przez nich kiosku ginie niewinny człowiek. Analogiczna grupa samoobrony katuje na śmierć młodego Polaka, podejrzanego - słusznie, jak się później okazuje  - o włamania i kradzieże.

Choć nikt tego wyraźnie nie deklaruje, ale film pokazuje to jasno, że jeszcze gorszym złem, jest chrześcijaństwo, które zajmuje dokładnie takie miejsce w światopoglądzie szwedzkim jak Szatan w katolickim - jest złem metafizycznym. Przypisuje się jego wyznawcom nie tylko hipokryzje i zaburzenia psychiczne, ale przede wszystkim regularne stosowanie przemocy z terroryzmem włącznie. Wojujący islam w filmie nie występuje, choć sławne z "no go zones" Malmo tuż za rogiem.

Polityczna poprawność nie chroni przybyszów z krajów postkomunistycznych - Polacy to złodzieje pijący wódkę, tłukący swoje żony, a przy tym zabierający pracę poczciwym Szwedom, co prowadzi do samobójstw, Rumunki to prostytutki gotowe sprzedać swoje dzieci za pieniądze, Bałtowie chętnie oddają się pracy niewolniczej w obozie prowadzonym przez demonicznych Jugosłowian trzęsących całym miastem, rosyjska mafia złożona z kryptogejów dybie na życie wychowanej w Szwecji wiolonczelistki i nie boi się policji.

Tytułowy Wallander nie raz nie dwa pobity jest przez przesłuchiwanych lub dzieci swojej znajomej. Nigdy się nie skarży tylko znosi to łagodnie jak baranek na rzeź prowadzony, podobnie inni policjanci. Doskonała karykatura chrześcijaństwa. Pani prokurator pyta łagodnie swoją córkę, dlaczego ukradła znaczną ilość telefonów komórkowych, ta wzrusza ramionami i rzuca od niechcenia "fun". Na to matka jeszcze pokorniej: "co tak strasznego zrobiłam?" Okazuje się, że chodzi o przeprowadzkę ze stołecznego Sztokholmu do prowincjalnego Ystad. "Nienawidzę tego miejsca" mówi smarkula siedząc w domu jak z bajki z widokiem na Morze Bałtyckie. Gdybym ja się znalazła w takiej sytuacji tłukłaby i kopała gówniarę do nieprzytomności, trzeba by mnie było odciągać siłą. Pozwolenie na skrajne chamstwo i agresję wobec dorosłych wcale nie chroni gnojstwa przed niebezpieczeństwami świata. W szkole nastolatki są wrabiane w prostytucje i tak dalece nie wiedzą co zrobić, że popełniają samobójstwa. Dorośli, których można bezkarnie popychać i na nich wrzeszczeć nie są brani pod uwagę jako sprzymierzeńcy w walce z przekraczającym ich możliwości złem.

Jeden jedyny raz ktoś krzyknął na dziecko. To matka Polka, żona wspomnianego złodzieja. Obecny przy tym policjant wytrzeszcza gały ze zdziwienia, nigdy nie widział nic tak potwornego! W następnej chwili matka Polka przytula to samo dziecko, a policjant wytrzeszcza gały jeszcze szerzej. No cóż, wiadomo, Polacy.

Za dużo naczytałam się w młodości Sigrid Undset, Very Hendriksen i Islandzkich Sag. Średniowieczna Skandynawia bardzo pobudzała moją wyobraźnię. Sama proporcja liczby mieszkańców do powierzchni wprawiała mnie w zachwyt, nie mówiąc już o długości linii brzegowej. Potem katalogi IKEI wzmagały moją tęsknotę za własnym domem,. takim właśnie przestrzennym, pełnym światła i urządzonym z gustowną prostotą. Jednak moje wyobrażenia miały się tak do rzeczywistości jak Dorian Gray z powieści Oscara Wilde'a do swojego portretu.

Bardzo ciekawe, jak wiele przekleństw w języku szwedzkim zawiera słowo Szatan. Nie brzmi to jak nasze "idź do diabła", tylko jak wzywanie jego imienia. Mam nieodparte wrażenie, że zostało wysłuchane i wezwany przybył podszywając się pod anioła światłości...



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz