niedziela, 30 września 2018

Powrót "schizofrenii bezobjawowej" ?!!

Dziś znalazłam na LifeSiteNews tekst Lianne Laurence, który jest właściwie omówieniem wpisu ks. Johna Zuhlsdorfa na jego blogu (https://www.lifesitenews.com/news/priest-blogger-bishops-send-conservative-priests-to-psych-hospitals-for-dep). Chodzi o wysyłanie konserwatywnych, przywiązanych do tradycji i ortodoksyjnych księży do szpitali psychiatrycznych na "reprogramming".

"Nieprawomyślny" duchowny zostaje najpierw wysłany do jednej z klinik psychiatrycznych dla kleru na "psychiatric evaluation" i zdiagnozowany nieodmiennie jako "narcissism and borderline bipolar".
(O ile mi wiadomo to są 3 zupełnie inne problemy narcissistc personality disorder, borderline personality disorder i bipolar coś tam, pierwsze dwa są typami osobowości i nie da się ich "wyleczyć" ani psychoterapią, ani tym bardziej prochami). Następnie wysyła się go na "leczenie" na 3 miesiące. Odbiera mu się telefon, przyrządy do golenia, kontroluje się jego e-maile, zaczyna szprycować prochami, Termin pobytu wydłuża się do 6 miesięcy. Po tym okresie "terapii" zdolność koncentracji jest żadna, a mowa bełkotliwa.

W najbardziej niesławnym ośrodku, St. Luke's Institute w Maryland, do którego został wysłany ks. Kalchik (z poprzedniego wpisu), wymagane jest podpisanie zgody, że biskup zostanie poinformowany o wszystkim co wyjdzie na jaw w trakcie "leczenia". Łatwo sobie wyobrazić jaki użytek można zrobić z takiej wiedzy.

Słowem mamy powtórkę sowieckiej "schizofrenii bezobjawowej" i jej leczenia stosowanego celem zastraszenia duchownych, którym nie podobają się rządy homomafii w Kościele. W przeciwieństwie do pedofilów, pederastów czy aktywnych homoseksualistów wykorzystujących podległość służbową do molestowania podwładnych,  konserwatywni i ortodoksyjni księża mogą liczyć na natychmiastowe wymierzenie im "sprawiedliwości".  Owe sławne "miłosierdzie", o którym tyle słyszymy tutaj się nie ma zastosowania.

Czytając ten przerażający tekst przypomniałam sobie sprawę O. Wyszyńskiego OP. Widziałam wywiad przeprowadzony z nim przez niejakiego Zbigniewa Stonogę, postać nad wyraz szemraną. Kimkolwiek jest owa Stonoga i jakiekolwiek były jej intencje w nagraniu i opublikowaniu tego materiału opowieść młodego dominikanina (byłego?) wydała mi się interesująca. Najbardziej niepokojący był wątek homoseksualizmu w zakonie i jego zasięg. Jako młody i względnie przystojny mężczyzna o. Wyszyński spotykał się z licznymi seksualnymi awansami i propozycjami ze strony starszych braci i przełożonych. Wspominał m.in. końskie zaloty sławnego z częstych występów w TVN po stronie wrogów Kościoła ojca G. Sam sławny ojciec G. zarzuty te uprawdopodobnił chwaląc się, że niejeden w zakonie chciałby go "przelecieć". Ta drobna uwaga zdradza więcej z atmosfery panującej w środowisku braci kaznodziejów niż długa relacja o. Wyszyńskiego pełna całujących się nowicjuszy, homoseksualnych orgietek doktorantów, propozycji zrobienia loda i pozorowanych ruchów kopulacyjnych w formie żartu.

Najbardziej niepokojący jednak był wątek wysłania O. Wyszyńskiego do szpitala psychiatrycznego.  O ile dobrze pamiętam miały to być krótkie badania, po przyjeździe okazały się dwutygodniowym przymusowym pobytem, po którym młody kapłan do zakonu wolał nie wracać. Według jego słów psychiatra był zadziwiony faktem, że ZNOWU przysyłają mu na oddział zupełnie zdrowego człowieka. O. Wyszyński ewidentnie nie był pierwszym niewygodnym duchownym w tym szpitalu. Na podstawie jego relacji można domniemywać, że powodem było informowanie przełożonych o niechcianych homoseksualnych awansach ze strony współbraci. Nie sposób tego zweryfikować, ale niesmak pozostał.

Do relacji odniósł się były ks. Międlar opisując homoseksualne podziemie archidiecezji wrocławskiej, podając m.in konkretne miejsca imprez "kochających inaczej" duchownych.

Nie wiem czy tak jest, ale szybkość reakcji władz duchownych w przypadku księdza narodowca czy zakonnika zgłaszającego homoseksualne awanse przełożonym rażąco kontrastuje z ciągnącym się dekadami przerzucaniem pederastów z placówki na placówkę. W nadziei na na co? Że ulegną śmiertelnemu wypadkowi drogowemu w trakcie tej zabawy? Raczej nie, złego licho nie bierze!

Dziś o. przeor dominikanów we Wrocławiu pouczył nas, że w stosunku do siebie mamy być surowi, a dla ludzi spoza Kościoła miłosierni. Mówił także sporo o słusznej krytyce, która nas z ich strony spotyka i że powinniśmy ją przyjąć. Więc ja pozwolę sobie zasugerować ojcu przeorowi, żeby swą radę zastosował do siebie i współbraci. Może czas zająć się najpierw akceptacją dla aktów homoseksualnych w zakonie i dziwnych wypowiedzi medialnych  niektórych jego członków, a dopiero potem opieprzać wiernych, że święcą jajka w wielką sobotę albo robią coś równie obrzydliwego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz