środa, 5 listopada 2014

Bardzo spostponowani Trzej Muszkieterowie

Długo nie pisałam, a tyle rzeczy wydarzyło się na świecie, że nawet gdybym chciała nie zdołałabym skomentować nawet jednym zdaniem najważniejszych zdarzeń. Nie mam takiego obowiązku, a też chwilowo mi się nie chcę, toteż podejmę mą opowieść tam gdzie ją przerwałam tzn. na ulubionych lekturach mej młodości i ich ekranizacjach.
Obejrzałam 3 ekranizacje Hrabiego Monte Christo Alexandra Dumas, nigdy nie czytałam książki więc wydały mi się akceptowalne. Najbardziej podobał mi się francuski serial z Gerardem Depardieu w roli tytułowej. Kiedyś bardzo go lubiłam, na Zieloną Kartę poszłam kilka razy tylko ze względu na jego rolę, ale w realu okazał się tak beznadziejnym kretynem, że wszystkie jego kreacje aktorskie są dla mnie skażone.
Przy okazji Dumasa nie mogłam nie zobaczyć nowych ekranizacji Trzech Muszkieterów. To zupełnie wyjątkowa książka w moim życiu, początek pasji czytelniczej. Przeczytałam ją mając lat 11 i to był absolutny przełom. Wcześniej oczywiście zdarzało mi się zmęczyć jakąś książczynę, sprawdzając co chwilę ile mi zostało stron do końca, jeśli to było wymagane w ramach lektur szkolnych.
Czym może być literatura, jaką przyjemność daje czytanie dowiedziałam się za przyczyną rzeczonego Alexandra Dumas i jego muszkieterów.
Nie sięgnęłabym jednak po to dziełko gdyby nie ekranizacja z lat 70-tych z Michaelem Yorkiem w roli D'Artagnana i Raquel Welch - Konstancji. Miałam 9 lat kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy i odtąd chodziłam na wszystkie możliwe seanse do każdego kina w okolicy jak długo film był grany.
Nie oparłam się kupieniu obu części na DVD parę lat temu i przeżyłam szok jak bardzo są głupie i nieoglądalne.
Pogląd mój musiałam zrewidować po wyrywkowym obejrzeniu ekranizacji z lat 90-tych i początku najnowszej z 2013(?) - więcej nie zmogłam. Już ta wcześniejsza osiąga poziom kretyństwa nieznany w historii - kardynał Richelieu pragnie korony i królowej dla siebie i w tym celu spiskuje z Anglią - ale tej najnowszej po prostu nie da się oglądać.
Po kiego reżyser tego czegoś szarga imię Dumasa i tytuł jego powieści, nie jestem w stanie pojąć. Ewidentnie jego targetem są ludzie wychowani na grach komputerowych, którzy nic nigdy w życiu nie czytali i nie zamierzają.
Już pominę miłosiernym milczeniem latające statki i inne zdobycze techniki, ale ta paskudna antychrześcijańska propaganda, zohydzanie wszystkiego co ma związek z Kościołem!
Coś ohydnego po prostu.
Nie mam słów
P.S.
Skończyłam właśnie oglądać pamiętną ekranizację z lat 70-tych produkcji panamskiej.
Po tych skrajnych idiotyzmach, o których wspomniałam wyżej to po prostu dzieło wybitne!
Największe wrażenie zrobiła na mnie dbałość o detal historyczny - Planchet wchodzący na bal przebierańców przebrany jest za niedźwiedzia polarnego w wersji barokowej. Ma kabacik o charakterystycznym kroju, z białego futra, ze stojąca kryzą dookoła szyi. Szczególne wrażenie robią wszelkie zabawy dworskie jak gra w szachy, gdzie pionkami na szachownicy są psy czy polowanie z sokołami. To była część uroku tego filmu, gdy oglądałam go jako dziecko - sugestywnie i w miarę wiernie pokazywał Francję, a chwilami Anglię, XVII w.
Ponadto przy wszystkich uproszczeniach i odstępstwach od literackiego pierwowzoru zachowuje w pełni jego ducha. Postać kardynała Richelieu, intryganta wprawdzie, ale głównie mającego na celu dobro Francji, umiejącego wznosić się nad swoje słabości i przegrywać z wdziękiem odmalowana jest znakomicie. Inne postaci drugiego planu jak król, królowa i książę Buckingham są równie sugestywne i żywe, nie wspominając o znakomitym słudze D'Artagnana Planchecie.
Przez porównanie film wydaje się skrajnie wyrafinowany, akcja bogata w wątki i logicznie spójna, postacie mimo szkicowego potraktowania psychologicznie trafne, humor dobroduszny sceny przemocy, których nie brakuje, zneutralizowane specyficzną konwencją itp.
Przeznaczony dla szerokiego grona widzów zachwycił mnie w dzieciństwie.
Zastanawiam się dla kogo przeznaczone są ekranizację z lat 90-tych i 2011 roku?
Jaki kretyn gotów jest wierzyć, że kardynał Richelieu, wybitna postać historyczna, działał na szkodę własnego kraju, bo nie o jego potęgę mu chodziło tylko o jakąś chuderlawą młódkę, którą nawiedza w prywatnych apartamentach podczas kąpieli i ogląda jej mało apetyczną nagość.
Jaki baran może oglądać spokojnie scenę wleczenia pomazańców - króla i królowej - przez gwardię kardynała do jego mrocznej siedziby w złowrogich celach.
Jak skrajnym nieukiem, oderwanym od rzeczywistości i wiedzy historycznej na podstawowym poziomie trzeba być, żeby napisać taki scenariusz. Jakiej arogancji potrzeba, żeby zakładać, że "ciemny lud to kupi" jak powiedział klasyk.
Patrząc na to ogarniało mnie przerażenie, że być może istnieje taki odbiorca, dla którego kardynał - jak każdy inny człowiek Kościoła - z definicji musi być śliniącym się lubieżnikiem, zwyrodnialcem i zdrajcą. Głupawy król, słaba królowa, a nawet demoniczna milady przez kontrast stają się postaciami heroicznymi. Rzeczywistości historycznej z hugenotami i oblężeniem La Rochelle oczywiście nie ma. Jest tylko jedna wielka gra komputerowa, w której świat ocalić mogą Atos, Portos i Aramis, a w szczególności D'Artagnan.
W zabawach dziecięcych mojego pokolenia zdarzało się upakować wszystkich ulubionych bohaterów razem Zorro obok Janosika, Winnetou i Pana Wołodyjowskiego. Podobny poziom rozumienia historii i geografii mają twórcy tych filmów - w XVII -wiecznej Francji musi się przecież pojawić samuraj z dwoma mieczami i latający statek to oczywiste. Nie oglądałam zbyt wnikliwie więc pewnie przeoczyłam Conana barbarzyńcę i Elvisa wiecznie żywego, a może nawet Crazy Horse'a, walkę z ociepleniem i kwestię gejowską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz