środa, 19 listopada 2014

O fenomenie popularności M. Musierowicz

Małgorzata Musierowicz jest dla mnie zjawiskiem fascynującym. Nie wiem ile procent jej czytelników to młodzież, gdybym miała zgadywać to pewnie ok. 15-20, no góra 30. Podejrzewam, że głównie jest czytana przez dorosłych, a ścisłej mówiąc dorosłe kobiety, spora ich ilość po kryzysie wieku średniego. Sama dołączyłam do klubu mocno po 30 i za każdym nowym tomem "Jeżycjady" przeżywam na nowo irytację na autorkę i zadziwienie nad fenomenem jej popularności.

Właściwie trudno określić gatunek literacki, jaki uprawia, najbliżej chyba ma do romansu fantastyczno-przygodowego dla niepoznaki przebranego za realistyczną powieść dla młodzieży. Warstwa realistyczna ogranicza się do kostiumu, scenografii, gadżetów, kulinariów czy aluzji do debaty publicznej, mediów i polityki. Reszta to wszystko świat fantastyczny, czysto życzeniowy, pozbawiony jakiejkolwiek trafnej obserwacji na temat relacji między ludźmi czy funkcjonowanie jednostek w grupie itp. Sztuczne jest tam wszystko począwszy od języka, zwłaszcza dialogów poprzez bohaterów, ich relacji, do akcji pełnej nieprawdopodobnych nagromadzeń zbiegów okoliczności powtarzanych w każdym tomie.

Nie chce mi się wymieniać wszystkiego, co mnie tam irytuje - najbardziej chyba powtarzająca się ewidentna dysfunkcja rodziny, gdzie dorośli są nierozgarnięci, nieporadni życiowo, roztargnieni w stopniu mocno patologicznym i tym samym, chcąc nie chcąc, zmuszają dzieci do podjęcia roli rodziców (dla własnych rodziców), zbawców i dobroczyńców ludzkości. Takie sytuacje w życiu się oczywiście zdarzają (tzn. odwrócenie ról w rodzinie), ale  młodociane Atlasy i Kariatydy na tym doświadczeniu dobrze nie wychodzą, wbrew temu, co zdaje się sugerować p. Musierowicz.

Chyba zresztą jej ambicją nie jest opowiadanie o świecie, który jest, ale takim, jaki - jej zdaniem - powinien być. Trochę mi to przypomina denerwujące filmy o świętych, których twórcy ze świętością się nigdy nie zetknęli i wyobrażają ją sobie w dość naiwny i teatralny sposób. Tak czy siak dobro (a raczej jego karykatura) jest wynagrodzone, a zło ukarane i to jest zapewne główne oczekiwanie czytelniczek. Te dojrzalsze, a zwłaszcza te po kryzysie wieku średniego, wiedzą z doświadczenia, że niekoniecznie tak jest, ale chcą, choć przez chwilę, znaleźć się w świecie, gdzie ta jakże słuszna zasada działa. W tym świecie zdarzają się miłości od pierwszego wejrzenia i natychmiastowe zaręczyny, spektakularne pojednania i największe wyobrażalne stężenie kochających się, szczęśliwych rodzin, wszystkich spokrewnionych lub zaprzyjaźnionych ze sobą.

Wyznam szczerze, że nie zachwycając się jej prozą, zazdroszczę autorce sukcesu. Wyobrażam sobie, że jest w jakimś sensie wierna sobie i to trafia do jej fanów. Kupują po prostu kolejną Musierowicz z kolejną dawką jej sztucznego świata, nieznośnej maniery języka, nachalnego dydaktyzmu, nieprawdopodobnych przypadków i spokrewnionych ze sobą bohaterów, z których każdy znajduje szczęście (w miłości).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz