niedziela, 21 listopada 2021

Miejsce dzieci nie jest w lesie, tylko... w niemieckim burdelu dla VIP-ów?

Znalazłam dziś na koncie p. Emilii Kamińskiej taki oto wpis
Emilia Kamińska
@EmiliaKaminska
Tak zwana "Grupa Granica" to współpracująca z Niemcami organizacja przemytników ludzi. Pozdrawiam serdecznie @GrupaGranica

Nie wiem czy to prawda czy nie, ale wyjaśniałoby zainteresowanie możnych tego świata i ich najemników ładunkiem dzieci z bliskiego wschodu kupionych lub porwanych od rodziców i porzuconych w lesie na terenie Białorusi przez dostawców, zniechęconych nieoczekiwanymi trudnościami na granicy z Polską. O tym zjawisku poinformował Rafał Otoka Frąckiewicz w swoim pitu pitu sprzed tygodnia. Mówiła o tym także Agnieszka Siewiereniuk, więc nie wiem czy oboje korzystali z jednego źródła, czy też jedno od drugiego.

Wiadomość jest bardzo prawdopodobna, bo ze zjawiskiem "dzieci bez opieki" przemieszczających się z falą migrantów mieliśmy do czynienia także w 2015 r. 

Jakkolwiek lasy na granicy białorusko-polskiej nie są szczególnie przyjaznym miejscem do mieszkania, zwłaszcza dla ludzi z bliskiego wschodu, to z całą pewnością są dla dzieci bezpieczniejsze niż niemiecki burdel dla VIP-ów. Co więcej śmierć z wyziębienia wydaje mi się - mimo wszystko - lepsza niż w wyniku "zużycia" przez zboczeńców czy przerobienia na narządy.

Jeżeli natomiast chodzi o dzieci zabrane na wycieczkę do Europy przez rodziców - notabene znających ryzyko z migranckich forów - to już zupełnie nie rozumiem jak ktokolwiek mógłby się wtrącać w ich sytuację. Migranci z Europy zasiedlając dowolny ląd np. Amerykę także brali ze sobą swoje dzieci, które dokładnie tak samo były narażone na śmierć, głód i nieznane choroby jak cała reszta kolonistów.

Dla arabskich rodziców dzieci nie są świętymi krowami. Opiekują się nimi w ramach swoich możliwości, ale też nie wahają się używać jako żywych tarcz, co dla Europejczyka jest trudne do pojęcia. Niezależnie od różnicy mentalności mam absolutną pewność, że miejsce dzieci jest z rodzicami, nawet jeśli owi rodzice są biedni, niezaradni lub podejmują głupie i niebezpieczne decyzje. Zawsze mają szansę się z nich wycofać, albo znaleźć jakieś wyjście...

Natomiast stosunek Europejczyków do dzieci to czysta schizofrenia. Z jednej strony nie wolno na nie krzyczeć, dać klapsa, a nawet mówić podniesionym głosem (o stawianiu jakichkolwiek wymagań nie wspominając) z drugiej można je mordować milionami w łonach matek, poddawać eutanazji pod jakimś idiotycznym pretekstem albo porywać z domu rodzinnego. Politycy europejscy z niewytłumaczalną uniżonością słuchają bredni niewychowanej gówniary (Grety Thunberg) i traktują je jak objawienie, ale los dzieci z Konga wydobywających kobalt potrzebny do produkcji elektronicznych gadżetów i baterii do "ekologicznych" pojazdów jest im całkowicie obojętny...

Dzieci tymczasem nie są ani świętymi krowami, ani żywymi tarczami, mięsem dla pedofili czy rezerwuarem części zamiennych. Do pełnoletności mają być pod opieką rodziców, nawet jeśli ta opieka pozostawia wiele do życzenia. Migranci na naszej wschodniej granicy nie budzą we mnie żadnych pozytywnych emocji, ale nigdy w życiu nie postulowałabym odbierania im dzieci czy dzielenia rodzin. To po prostu nie jest nasz problem, ani nasza kompetencja. 

Dlatego bardzo dziwi mnie demonstracja jakichś pogubionych pańć po polskiej stronie granicy. Czego one właściwie chcą? Kraść dzieci rodzicom? I co z nimi dalej robić? Marta Lempart z przyjaciółką wezmą na utrzymanie? A może uszczęśliwić je dzieciństwem w domu dziecka?

Nie dziwię się, że jakiś odleciany komuch typu Jeremy Cobryn demonstruje pod polską ambasadą w Londynie - nieszczęśnik ma słabe pojęcie o geografii, ale osoby wychowane w Polsce? Nic poza reprezentowaniem obcych interesów (prawdopodobnie odpłatnie) nie jest w stanie wyjaśnić tego zachowania.

P.S.

W Pradze  czeskiej tymczasem nikt nie ma problemu z dostrzeżeniem źródła problemu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz